Kiedy przeprowadziłam się na Żoliborz, w kościele parafialnym spotkałam znajomą ze studiów. Nie byłyśmy koleżankami, znałyśmy się raczej z widzenia. Wymieniłyśmy uprzejmości. Co u Ciebie? Mąż, dzieci …? Mieszkasz tu? Potem raz na jakiś czas zdarzało nam się spotkać. Kasia z mężem śpiewają w scholii, więc będąc w kościele widywałam ich.
Kilka lat później dzielnicę obiegła tragiczna wiadomość: na jednym z przejść dla pieszych zginął chłopiec. Okazało się, że był to syn wspomnianej koleżanki.
Po pewnym czasie spotkałam ją ponownie. Na ręku nosiła maleńkie dziecko. Widziałam jak próbuje godzić śpiew w scholi w opiece nad maleńką córeczką. Nie było to zadanie łatwo. Czasami się nie udawało. Potem przez dłuższy czas nie miałyśmy kontaktu.
Dzisiaj spotkałyśmy się ponownie po kilku latach. Maleńka córeczka ma już ok 4-5 lat. Spacerowała po kościele pod czujnym okiem taty. Przesłała mi całuska. Była spokojna, kontaktowa i taktowna. Szeptała coś tacie do ucha przejawiając tym samym duże zaufanie do niego i zażyłość w relacji. Kiedy na nich patrzyłam widziałam, że Słowo dzisiejszej Ewangelii realizują się: TRWAJCIE W MIŁOŚCI MOJEJ (J 15,9)
Fakt, że ludzie, którym zginęło kilkuletnie dziecko:
- śpiewają w Kościele na cześć Bogu, nie złorzeczą, nie obrazili się na Niego, ale publicznie oddają Mu chwałę
- przyjmują kolejne, piąte dziecko, na dodatek z zespołem Downa, otaczają je miłością
sprawia, że ja obcując z nimi dotykam rzeczywistości nie z tego świata. To wszystko jest wbrew ludzkiej logice, a mimo to widzę ich szczęśliwymi i pełnymi pokoju.
Kasiu, Mikołaju, dziękuję! W waszej rodzinie, w waszej miłości do dzieci, w oczach Waszej małej córeczki Słowo staje się ciałem.
Spotkałam Boga 100 metrów mojego od domu …
1 Comment