Październik 1993
W pierwszych dniach roku akademickiego, kiedy widzę zagubionych młodych studentów, którzy ogarniają życie w Warszawie, stoją w kolejce, by wyrobić kartę miejską … wracam myślami do tamtych dni. Październik 1993. Miesiąc przed Kazikowym listopadem z pisenki Lewe Lewe Loff .
Słoiki
To wtedy właśnie mama z siostrą przywiozły mnie do Warszawy na studia. Fiatem 126p. Wsadziłyśmy do tego malucha wszystko, co się dało. W związku z czym siedziałam na tylnym siedzeniu, pomiędzy pościelą, ręcznikami a słoikami z bigosem i gołąbkami. Cel był taki: przeżyć miesiąc w obcym mieście, z dala od domu, z dala od mamy, jajek ze wsi, ciasta drożdżowego w niedzielę i rosołu.
Akademik
Dostałam akademik po prawej stronie Wisły. Niedaleko więzienia na Białołęce. Już w pierwszych dniach studiów zostałam tam napadnięta. Złodzieje przyłożyli mi żyletkę do policzka. Nie rzucałam się za bardzo. Coś im mówiłam o Bożej sprawiedliwości. Oddałam, co miałam, dlatego puścili mnie z małym przecięciem na twarzy, które szybko się zagoiło.
Relacje
W domu studenta poznałam nowych ludzi. Niektóre znajomości trwają do dziś. Oczywiście, nie wszystkie. Zakolegowałam się między innymi z Grażyną. Słuchałyśmy podobnej muzyki. To nas od razu do siebie zbliżyło. Chodziłyśmy razem na koncerty. Cudownie było znaleźć bratnią duszę w nowej rzeczywistości. Była dla mnie tak miła, że w pewnym momencie zaczęła mi przynosić śniadanie do łózka. A ja w swojej prowincjonalnej naiwności, nie widziałam w tym nic podejrzanego. Po jakimś czasie Grażyna wyznała mi, że jest lesbijką i zakochała się we mnie. Co ja na to? Przytuliłam ją i rzekłam: Jakoś sobie z tym poradzimy. Bóg kocha wszystkich ludzi. Potem jednak okazało się, że wcale nie daję rady z tym. Kiedy ona siadała blisko mnie, patrzyła na mnie pożądliwie, czułam się nieswojo.
Zaczęła mi ta Warszawa wychodzić bokiem.
Jak brat
Wsparciem okazał się kolega z rodzinnego miasta, który był studentem trzeciego roku politechniki. Przygarnął. Pomógł załatwić akademik w Rivierze. Niewątpliwie i bezsprzecznie wspierał. Odkrywał przede mną uroki stolicy.
Siwy, przetrwałam, te pierwsze miesiące w Warszawie, tylko dzięki Tobie!
Ja i świat
Prawdopodobnie jesień 1993 to czas, w którym ze zbuntowanej nastolatki stałam się dorosłą kobietą. Gdy po miesiącu życia tutaj, pojechałam do mamy zrozumiałam też, że w zasięgu jej miłości oddycham inaczej, jakby w powietrzu było więcej tlenu. Przestalam kontestować świat zastany. Zaczęłam go oswajać. Bez wątpienia, zaczęłam szukać w nim swojego miejsca.
Od nowa
W związku z tym wszystkim czuję, że Warszawa w październiku jest dla mnie zawsze taka szczera i prawdziwa, jak wtedy. Kolor liści, zapach jesieni i zagubieni, młodzi studenci sprawiają, że kawałek mnie przeżywa to z nimi każdego roku na nowo. Mieszanka fascynacji, podniecenia i niepewnością sprawiają, że w październiku odnajduję się na nowo. Szukam siebie w sobie, siebie w życiu i w mieście, które mnie nieustannie niepokoi i zachwyca jednocześnie. Muszę się z nim układać ponownie, w naszych zmiennościach. Wiem też, że skoro wtedy dałam radę, to w obliczu aktualnych wyzwań, też sobie jakoś poradzę.
Mój mąż twierdzi, że jeżeli wydarzenia są połączone z silnymi emocjami, to je zapamiętujemy. I chyba się z nim zgadzam. Istotnie październik 1993 przeżywam każdej jesieni. Rodzę się od nowa. Bardziej docieram do istoty siebie. Oczywiście bez tej jesiennej zadumy nie byłoby to możliwe. W związku z czym, mimo pewnej niedogodności, związanej z transformacją, lubię ten stan! W rezultacie przecież wzrastam! Chociaż czasami nie jest wcale łatwo. Przede wszystkim jednak odkrywam w sobie nowe moce.
Na zakończenie zapytam: jak Ty przeżywasz jesień? Lubisz tę porę roku? A może masz inny czas, który wywołuje w Tobie silne uczucie i sprawia, że coś się w Tobie zmienia?
Będzie mi oczywiście niezamiennie miło, jeśli zostawisz swoją odpowiedź w komentarzu.
Lubię piękną i złotą. W listopadzie zaczyna mi się robić smutno. Bo i dzień krótszy i tego złota zaczyna brakować.