Koniec lipca, za chwilę znowu zima

Do państwowej szkoły nie chodzę już od ponad dwóch dekad, ale ten szkolny cykl życia wciąż jest mi bliski. Znacznie bliższy niż ten kalendarzowy. Nic się we mnie nie kończy w grudniu, ani nic w styczniu nie zaczyna. Zimą, to ja raczej wegetuję. Żydowskie pojmowanie czasu, gdzie świecki nowy rok rozpoczyna się jesienią, a liturgiczny wiosną jest bardziej moje niż to gregoriańskie.

Według takiego rytmu lipiec to końcówka roku. “Koniec lipca, za chwilę znowu zima” śpiewa Taco Hamingway. Jako dziecko w sierpniu to już z ekscytacją i radością szykowałam nowe zeszyty i książki do szkoły. Ale żeby wejść w nowe potrzebuję resetu, takiego totalnego. W tej mojej naturze nie ma nic niezwykłego. Tak jest w przyrodzie, tak działa sprzęt domowy. Jak się komputer zawiesi, czy płyta indukcyjna to trzeba na chwilę odciąć zasilanie. Dla mnie też takie odcięcie się od bodźców, to wbrew pozorom najlepszy sposób na ładowanie akumulatorów.  Redukcja doznań pozwala na gromadzenie energii. Robienie zapasów, jak smak malin zamykany w słoikach na zimę. 

Taki czas, kiedy jestem daleko od wyzwań, stymulacji, atrakcji. To nie musi trwać długo. Czasami wystarczy chwila. Kilka dni, kiedy jestem blisko siebie i swoich. Kiedy mam czas policzyć piegi na nosie córki, zjeść spokojnie śniadanie na tarasie, pozbierać polne kwiaty z mamą. Miejsce, w którym słychać tylko to, co daje przyroda: szum drzew, śpiew ptaków, a noc ciemna i pełna gwiazd. 

Tak bezczelnie nic się nie dzieje. Błogosławiona nuda, która sprawia, że potem z radością wracam do domu.  Do codzienności i obowiązków. 

A Ty też pozwalasz sobie na taki czas? A może odpoczywasz zupełnie inaczej? Daj znać, co Ciebie wzmacnia?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *