Jesienią zawsze zaczyna się szkoła
Kiedy byłam w liceum w radio często leciała piosenka T-love Warszawa, w której Muniek Staszczyk śpiewał Zielony Żoliborz, pieprzony Żoliborz. Miało to dla mnie wtedy takie samo przełożenie jak Buenos Aires w piosence Maanamu albo most Avignon u Demarczyk. Gdzieś jest na ziemi miejsce, o którym ktoś napisał piosenkę. Tyle. Trochę abstrakcyjne, trochę odległe.
Wówczas kojarzyłam z Radia Wolna Europa, że na Żoliborzu został pochowany ksiądz Jerzy Popiełuszko i gdzieś niedaleko są Powązki. Byłam tam z drużyną harcerską. Do głowy mi nie przyszło, że będę kiedyś tu mieszkała. W ogóle nie miałam w planach wyprowadzki z rodzinnego miasteczka. Byłam wtopiona w tamtą rzeczywistość i nie wyobrażałam siebie, że moje życie gdzieś indziej, może mieć sens. Wyjechałam do Warszawy w związku z nieodpartą potrzebą kształcenia.
Studia
Na pierwszym roku studiów, w drodze do szkoły, każdego dnia przejeżdżałam przez Plac Wilsona. Istotnie, zapamiętałam z tego okresu kwiaciarki stojące przy Mini Europie i sklep z wikliną przy Merkurym. Teraz tam chyba jest Piekarnia Gruzińska i LODY WŁOSKIE.
Odwiedziłam też wówczas koleżankę mieszkającą z mężem na Suzina. Niski, zaokrąglony blok zaintrygował mnie nieco. A znajdujący się obok budynek Kotłowni przykuł uwagę.
Potem zmieniłam uczelnię i nie miałam z Żoliborzem nic wspólnego przez lata.
Nagrania
Pod koniec lat 90-tych znajomi z reggaeowego zespołu Good Religion nagrywali w studio na Żoliborzu płytę. Spędziliśmy tu z nimi razem kilka tygodni. Wiele lat zajęło mi skojarzenie, że to studio znajduje się na moim podwórku. Najwyraźniej byłam wówczas sfokusowana na inne rzeczy. Bez wątpienia nie były to uroki okolicy.
Rydygiera
Na Rydygiera pracował mój znajmy. Odwiedziłam go kiedyś w pracy. Ta ulica w tamtym czasie w niczym nie przypominała obecnej. Teraz jest piękna, zadbana, ze sklepami dla bogatych hipsterów. Wówczas były tam chaszcze i zniszczone budynki Instytutu Chemii Przemysłowej. Strach było chodzić tam nawet w dzień.
Miłość przychodzi z czasem
Miłość do zielonego, pierzonego Żoliborza nie zrodziła się od razu. Potrzebowałam spojrzeć na to miejsce z innej perspektywy. Złapać pewien kontekst, wydobyć skarby.
W grudniu 2000 roku zostałam zaproszona z chłopakiem na urodziny do jego koleżanek, bliźniaczek. Impreza obywała się w kawalerce na IV kolonii, przy Próchnika. Podczas zabawy, Jacek – wówczas student architektury, wyciągnął mnie na spacer po Starym Żoliborzu. Pokazał mi Willę Brukalskich i inne modernistyczne budynki, ulicę Wieniawskiego, Plac Henkla (…) Opowiadał o tym wszystkim z wielką pasją. Swoimi intersującymi historiami rozkochał mnie zarówno w sobie jak i Żoliborzu.
Rozmarzyłam się wtedy, że byłoby cudnie tutaj zamieszkać. Oczywiście, najlepiej z nim.
Na wynajętym
Dwa lata później pobraliśmy się. Zaraz po ślubie zamieszkaliśmy na Muranowie. W pobliżu Cmentarza Żydowskiego. Po 3 latach, urodziłam drugie dziecko, w związku z czym zmieniliśmy mieszkanie na większe. Przeprowadziliśmy się na Powiśle.
Mile wspominam ten czas.
Poszukiwanie domu
Potem zaistniały okoliczności, dzięki którym mogliśmy kupić własne mieszkanie. Marzenia o Żoliborzu odłożyłam na bok. Uznałam je za niemożliwe do spełnienia, gdyż Żoliborz zawsze był drogi. Mieliśmy trójkę małych dzieci. Ja nie pracowałam. Nijak nam się ta zdolność kredytowa nie spinała, na zakup mieszkania, w jednej z droższych dzielnic stolicy. Z uporem szukałam mieszkania na Pardze, bo tam było trochę taniej. Udało mi się nawet przekonać siebie samą i męża, że to, co jest nam potrzebne to mieszkanie w klimatycznej starej kamienicy po prawej stronie Wisły. Kilka razy byliśmy już o krok od podpisania umowy, ale zawsze pojawiały się jakieś niespodziewane komplikacje, w wyniku czego, nasz plan legł w gruzach.
W związku z czym, szukaliśmy dalej.
Pewnego razu zadzwonili znajomi z Żoliborza, że na bloku w pobliżu ich domu wisi baner: MIESZKANIE NA SPRZEDAŻ. Uznaliśmy, że obejrzenie, nic nas nie kosztuje.
Rozczarowanie
Na pierwszy rzut oka lokal nie spełniał naszych oczekiwań. Był ciemny. Chcieliśmy mieć kuchnię połączoną z salonem, a tu wydawało się to niemożliwe. Łazienka zbyt mała dla pięcioosobowej rodziny. Nie urzekło nas. W przeciwieństwie do samego mieszkania, lokalizacja nas zachwyciła. Niewątpliwie duże znaczenie miał fakt, że Jacek, już wtedy, miał pracownię na Żoliborzu. Myśl o tym, że miałby blisko do pracy była kusząca. A ja, już bardzo chciałam mieć to z głowy. Byłam zmęczona tym poszukiwaniem swojego miejsca na ziemi. Naciskałam trochę na męża, aby sprawdził, czy na pewno nic się nie da z tym mieszkaniem zrobić. Chyba trochę na odczepne, trochę dla świętego spokoju, rzucił okiem ponownie na plan.
Kreatywnie
Po chwili namysłu wpadł na genialne rozwiązanie. Pozamieniał zupełnie funkcje pomieszczeń, poprzesuwał ściany. Okazało się, że da się! Tak jak chcieliśmy. Na dodatek atrakcyjnie. Rozwiązania, absolutnie bezkompromisowe. Wymagało to kreatywności, ale efekt był zaskakujący.
Podczas gdy my wymienialiśmy spojrzenia wyrażające akceptację i zadowolenie, zadzwoniła agentka. Poinformowała nas, że właścicielka właśnie opuściła cenę.
Zielony Żoliborz
Wkrótce mieliśmy klucze od mieszkania. Po trzech miesiącach remontu, zamieszkaliśmy na Żoliborzu. Nasza najmłodsza córka tutaj stawiała pierwsze kroki. Godne uwagi było to, iż 300 metrów od domu jest szkoła sportowa, idealna dla naszych wygimnastykowanych dzieci. Ktoś, to wszystko dobrze wymyślił.
W kościele, sklepie, urzędzie spotykamy znajomych. Tutaj ludzie zatrzymują się i rozmawiają ze sobą na ulicy. Uroczystości rodzinne, rocznice ślubu świętujemy w zaprzyjaźnionej restauracji: Kotłowania. Spacerujemy po Starym Żoliborzu, biegamy po Kępie Potockiej i przy Cytadeli. Na Sadach Żoliborskich zbieramy jabłka, organizujemy pikniki. Od stycznia 2021 ma tu siedzibę moje ulubione radio.
Mamy dobrych i życzliwych sąsiadów. Ponieważ pomagamy sobie wszyscy w potrzebie, czujemy się tu u siebie, wśród swoich. W związku czym, także na właściwym miejscu. Tu gdzie trzeba. Tu gdzie być powinniśmy.
Smak życia
Przez te 14 lat my dojrzeliśmy, nasze dzieci urosły, zżyliśmy się z ludźmi i miejscem. Przede wszystkim, bardzo zmienił się Żoliborz. Wszystko to sprawia, że nasza relacja z nim, mimo stałości, jest dynamiczna. Wymaga zaangażowania, troski i uwagi.
Ot, życie człowieka. Życie, które ma smak i jest procesem.
Pieprzony Żoliborz
Na koniec, dla wyjaśnienia, przytoczę wypowiedź Staszczyka, w której tłumaczy, co miał na myśli śpiewając pieprzony Żoliborz: „Znaczy to tyle, co kochany. Napisałem to z miłości do Żoliborza. Choć miałem trochę kłopotów na dzielni, ale wszystko sobie wyjaśniłem z lokalnymi chłopakami(…). Kocham Żoliborz całym sercem do dziś” *
Ja też tak mam. Z pewnością, kocham mój zielony, pieprzony Żoliborz.
*Całość wywiadu możesz przeczytać, klikając tutaj. Ze względu na jego dużą wartość serdecznie polecam!